„Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie.”
Wisława Szymborska
Cześć, jestem Kasia.
Kim jestem? Jestem człowiekiem, który lubi przyglądać się drugiemu człowiekowi. I sobie. Lubię przyglądać się sobie i światu, i patrzeć jak to jest – być mną, a jak to jest – być innymi. Ostatnio często, gdy się z kimś spotykam, pytam się w myślach: „jak to jest być nią/nim”? Wtedy zaczynają się dziać bardzo ciekawe rzeczy. Budzi się ciekawość, zmienia się moje spojrzenie na tę osobę, coś łagodnieje.
Jak to jest być tą drugą osobą? A jak to jest być mną? Jak funkcjonuje umysł tej osoby, czym różni się od mojego? Dlaczego na podobne sytuacje reagujemy inaczej? W czym jesteśmy podobni?
2 lata temu zostałam trenerką mindfulness. Umysł, myśli, emocje, schematy zachowań, relacje fascynują mnie od lat. Nie jestem przedstawicielką ani wyznawczynią żadnego psychologicznego nurtu, nie mam wiedzy podręcznikowej, nie mam gotowego planu, jak pomoc sobie i innym. Ale cały czas uważnie się przyglądam, czytam to, co mnie ciekawi, nie zamykając się na żaden konkretny sposób. Biorę to, co mi się podoba, a to czego na ten moment nie czuję – zostawiam. Mój sposób to otwartość, gotowość na przyjęcie założenia, że każdemu pasuje coś innego i przekonanie, że świat na pewno pomieści to wszystko. Chcę się tu z Wami dzielić moim spojrzeniem na to, co we mnie i co wokół mnie. Może to będzie Wam po drodze, może nie. W obu przypadkach – ok. Bliski mi jest mindfulness, bo nie mówi, jak żyć, nie mówi, jak jest najlepiej, najefektywniej. Mówi tylko, żeby patrzeć. I patrzeć. I znowu patrzeć. Z ciekawością, bez osądzania. Po to, żeby widzieć, jak mam. Nie po to, żeby natychmiast coś zmienić. Tylko żeby widzieć. WIEDZIEĆ. Być z tym, jak jest. Akceptować, że właśnie tak. Życzliwie. Łagodnie.
I być może wtedy coś zmienić. A może nie.
3 lata temu zrezygnowałam z bardzo dobrej pracy – stałej pensji, wysokiego stanowiska, ze statusu, z natychmiastowego podziwu w oczach innych ludzi, gdy mówiłam, co robię. Zrobiłam to, bo od wielu miesięcy czułam, że w moim życiu zaczęło się coś zmieniać, chodzić o coś innego, że nie na takim podziwie mi zależy, że cena, jaką za to płacę, jest za wysoka, że zadowalam innych kosztem siebie, że są we mnie emocje, których nie chcę widzieć – ale one są i coś ważnego mi mówią. Odkryłam zagadnienie wysokiej wrażliwości (będzie o tym więcej na blogu) i moje spojrzenie na siebie samą diametralnie się zmieniło. Zobaczyłam w sobie rzeczy, które prawdopodobnie były ze mną od dawna, ale bałam się do nich przyznać. Zrozumiałam, że jestem trochę inna, niż moje wyobrażenie o „najlepszej” wersji siebie. „Najlepszej”, czyli w moim przypadku takiej, jaką chcieli mnie widzieć inni. Uczę się patrzeć tej prawdzie w oczy. Uczę się patrzeć na to, kim jestem w tej chwili, a nie kim chciałabym być po to, aby świat klaskał. I… to często boli. I jest trudne. Pożegnanie ze swoim własnym, przez lata starannie przed samą sobą pielęgnowanym wizerunkiem, było dla mnie trudnym rozstaniem. Ale jednocześnie – zaczęło dziać się coś niesamowitego. Pojawiła się akceptacja tego, kim jestem. Zaufanie. Poczucie, że zaczynam żyć swoją prawdą. I przekonanie, że nawet jeśli cały mój świat będzie wyglądał inaczej niż kiedyś, ale ja będę w nim sobą, w zgodzie, w dbaniu, w zrozumieniu, to będzie dobrze. Będzie to, o co mi w życiu chodzi. I wtedy pojawiła się radość, nadzieja, uśmiech, przeczucie, że będzie ok. I choć w moim życiu sporo jest teraz niewiadomych (swoją drogą – czy w czyimkolwiek życiu jest inaczej?), czuję się szczęśliwsza, niż byłam jakiś czas temu.
Sztuka Umysłu – to moje miejsce, w którym chcę się z Wami dzielić tym, co przez 42 lat życia wymyśliłam o życiu właśnie. Być może ktoś z was odczuje z tym wspólnotę i da mu to siłę. Albo radość. Albo akceptację. A być może ktoś zupełnie się ze mną nie zgodzi i dzięki temu zrozumie, jaki jest jego światopogląd i to mu da siłę. Albo radość. Albo akceptację. Nie wiem, co się tu będzie działo. Chcę, żeby było prawdziwie, w pełni. Radośnie, smutno, różnie, tak jak w życiu. Zobaczymy. Po prostu idę dalej. Chce sprawdzić.
Do następnego razu. K.
Ps. 1. Zobaczyłam kiedyś na ulicy kobietę, której bluza twierdziła: „Bądź sobą. Świat się dostosuje”. Zgadzam się z bluzą tej Pani w 100%.
Ps. 2. A czy Wam zdarzyła się taka duża zmiana w życiu zawodowym? Jak Wam z tym było? Czy była zaplanowana, czy niespodziewana? Nagła, z waszej woli, czy ktoś inny o tym zadecydował? Jak się czuliście zaraz po niej, a jak patrzycie na to z perspektywy czasu? Jeśli macie ochotę – dzielcie się ze mną waszymi przeżyciami w komentarzach
Kasiu,
wielkie dzięki za ten wpis i w ogóle za wystartowanie z tym blogiem. Miałam dzisiaj bardzo intensywny dzień, pełen wewnętrznego drżenia, i bardzo potrzebowałam przeczytać coś delikatnie pokrzepiającego.
Też przeżyłam dużą zmianę zawodową prawie rok temu. Nie czułam się dobrze w środowisku artystycznym i w poprzednim miejscu pracy, ale przede wszystkim zauważyłam, że tkwienie tam wzmacnia we mnie cechy/zachowania, z którymi nie było mi dobrze i które powodowały poczucie samotności, oddzielenia, ciągłej niezgody na to, co jest, a jednocześnie przerośnięte ambicje i nierealistyczne oczekiwania w stosunku do samej siebie. Bardzo długo się zastanawiałam, czy odejść, szczególnie, że niektórzy bliscy namawiali, żeby nic nie zmieniać, bo w końcu przez lata byłam „ozdobą domu” (bardzo niesprawiedliwe i nieczułe podejście, kiedy o tym teraz myślę). Praca była poważna, odpowiedzialna, społecznie wysoko ceniona i wiele robiłam, żeby się wpasować i „odpłacić” owe zaszczyty – aż do tego stopnia, że przyjęłam pewne wartości i obraz świata za swój bez zastanowienia, z mocy autorytetów. Swoją drogą owe wartości brzmią bardzo dumnie i wiele osób by się pod nimi podpisało, ale u mnie sam fakt, że przyjęłam je bez kontaktu z samą sobą, zaowocowało zatracaniem siebie i zasklepieniem się w pewnej wizji siebie samej, co nie pozwalało dojrzewać. Co więcej, zobaczyłam, że nie tylko ja żyję w takiej podwójności, ciągle aspirując do bycia kimś, kim chciałabym uchodzić w oczach innych – że są to kajdanki, które wielu moich kolegów i koleżanek nosiło, płacąc za to czasem bardzo wysoką cenę. Odejście było uwalniające a jednocześnie poczułam pustkę, zagubienie. Dzięki pracy terapeutycznej i mindfulness (także z Twoją kochaną pomocą), powolutku zaczynam wypełniać tę pustkę nową treścią, czyli dostrzegać siebie w odcieniach szarości, dawać sobie prawo głosu (nawet kiedy to, co wypowiadam, brzmi jak herezja, obraza majestatu itd.) i po prostu akceptować to, jakim jestem (dzisiaj) człowiekiem (człowieczką?). A jutro? A jutro, to zobaczymy jutro 🙂
Bardzo Ci dziękuję za ten piękny komentarz, dziękuję, że podzieliłaś się tutaj swoją historią, tak autentycznie i szczerze. To, co piszesz o wartościach, bardzo mnie poruszyło. Pomyślałam, że czasami jest tak, że przyjmujemy pewne wartości, bo uważamy, że powinniśmy je mieć lub że warto (z różnych względów) się nimi kierować, ale tak jak napisałaś – robimy to bez kontaktu ze sobą. A w momencie, kiedy zaczynamy zaglądać siebie, może się okazać, że dana wartość jest bardzo ważna dla kogoś innego (może np. kogoś nam bliskiego), ale my mamy inną, mocniejszą, bardziej naszą. W każdej wartości jest wielka wartość:) Ale największa wartość jest wtedy, kiedy my kierujemy się tym, co do nas przemawia, w co wierzymy tak z naszej głębi, a nie przekonań, które wykształciły się w nas na przestrzeni naszego życia. Jeszcze raz dziękuję:)